MAMA to JA, JA to MAMA... To najtrafniejsze określenie ogółu
mojej szarej eminencji! Dokładnie od 2,5 roku pełnię najważniejszą, życiową
funkcję w świecie! Zakochana, zaczarowana, zauroczona, zapatrzona w swojego
syna - Oliwiera niczym w obrazek rodzicielka! Starająca się za wszelką cenę
zachować balans między tym co w życiu istotne, wartościowe i cenne.
Jak się to wszystko zaczęło???
Otóż bardzo niepozornie... W 2008 roku poznałam mojego partnera
życiowego, ojca moich dzieci. Choć broniłam się rękami i nogami przed tą
relacją, nie uszło mi to płazem... Już po czterech miesiącach zabrał mnie w
jedno z najpiękniejszych miejsc tego świata - do Paryża - gdzie pod groźbą
życia lub śmierci, musiałam wyrazić zgodę na to, by zostać jego żoną! Jak
można się domyśleć, poszłam na ten układ! Pięć miesięcy później stałam z NIM
na ślubnym kobiercu, ku zdziwieniu wszystkich i Nas samych również poniekąd...
Decyzja o powiększeniu rodziny i wydaniu na świat potomstwa nie była już taka
szybka i łatwa. Zeszło nam z nią 4 lata! Zawsze było COŚ - remont, praca,
mało satysfakcjonująca praca, nie ten czas, nie ta godzina, zmiana mieszkania,
kredyt. Ja sama nie czułam się również jakoś specjalnie gotowa na takie
wyzwania, pomimo, że nie miałam już 18 lat. Bardziej zdecydowany w tej kwestii
był mój mąż.
W kwietniu 2013 roku zaszłam w ciążę, dowiadując się o tym dopiero
po ośmiu tygodniach... W tym czasie towarzyszyły mi najróżniejsze skrajne
uczucia, od poczucia wielkiego strachu i niepewności do największej euforii
tego świata! Samą ciążę poza cukrzycą przechodziłam doskonale, kochałam ten
stan, z każdym dniem coraz to większa miłością otaczałam rosnącego pod sercem
syna. Półtora miesiąca przed terminem porodu trafiłam do szpitala, tam już zostałam
do rozwiązania. Miesiąc wcześniej, w pewien świąteczny, grudniowy wieczór
przyszedł na świat Oliwier. Urodzony cesarskim cięciem, celem ratowania życia.
Czas przetransportowania na salę operacyjną był chyba pierwszą chwilą
prawdziwych, matczynych emocji, trosk, niepokoju i bezgranicznej miłości ponad
wszystko... To chwila, kiedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie jak wielka
odpowiedzialność spoczywa na rodzicach i moment, który uświadomił mi, że nie
tylko różowe przed nami. Pomijając już inne zdarzenia i okoliczności, zaraz po
narodzinach Olisia świat zmienił się diametralnie! Nagle, nie wiadomo jak, wszystkie obawy zniknęły, z chwili na chwilę nie kontrolując tego, wiedziałam
jak przewinąć moje dziecko, jak przystawić je do piersi i ułożyć do snu. Nie liczyło
się nic innego. Maleńkie rączki i stópki zawładnęły Naszym światem! Wszystko
(dosłownie wszystko) przybrało zupełnie inny kształt, a prawdziwe, wartościowe
życie zaczęło się właśnie w tym momencie. Najprawdziwszą prawdą jest fakt, że
te uczucia i emocje zrozumie tylko drugi rodzic... Tak jest niezmiennie do
dziś!
Czym jest dla mnie
macierzyństwo???
Otóż macierzyństwo to najbardziej obszerne pojęcie z jakim
przyszło mi się do tej pory zmierzyć! Nie da się go jednoznacznie i w zwięzły
sposób go opisać... Moimi oczami macierzyństwo to wspaniała, niekończąca się
przygoda! Dlaczego niekończąca? Ponieważ nie wyobrażam sobie żebym kiedykolwiek
odcięła się całkowicie od mojego syna, od troski o niego, od radości jakie
czekają go przez całe życie, od chwil ciężkich, wielkich zmian. Mam wrażenie,
że dla matki pięćdziesięciolatek to też dziecko... Tak już jesteśmy
skonstruowane. To czas największych wyzwań, trudnych decyzji, podejmowania
ryzyka, największej odpowiedzialności we wszechświecie! Niewątpliwie to sprawdzian
naszych umiejętności, cierpliwości, a także wytrwałości fizycznej... Każda
mama wie, o co chodzi z tym ostatnim! Jednak przede wszystkim jest to czas
nauki. Nauki samego siebie, nauki drugiego człowieka. Edukacja ta trwa
niezmiennie tak długo, jak tylko dzieci są z nami. Sama w sobie odnalazłam
dosłownie milion nieodkrytych wcześniej cech, zasobów, o których pewnie nie
miałabym zielonego pojęcia gdyby nie Oliwier! Jego również uczę się każdego
dnia i to jest najbardziej fascynujące w macierzyństwie! Nowy dzień
przynosi nową naukę, nowe doświadczenia, zaskoczenia, niekiedy również
rozczarowania... Przecież jak byłoby tylko super, szybko by się
znudziło...?! Z dnia na dzień dowiadujesz się, że możliwe jest funkcjonowanie
praktycznie bez snu, regenerujesz się z prędkością duracell, domowy obiad może
poczekać trzy godziny, pięć dni a nawet tydzień, a uśmiech dziecka daje Ci
milion razy większą satysfakcję niż zakup szpilek z ulubionego butiku jeszcze
rok temu!
Macierzyństwo to według mnie również największa próba dla związku,
dla partnerów... To właśnie w tym czasie wychodzi cała prawda o tym, jak bardzo
możecie na siebie liczyć, jak wiele jesteście w stanie poświęcić siebie, jak
silne są nasze uczucia. Oczywistym jest, że bywa ciężko, nawet bardzo!
Zmęczenie, huśtawki nastrojów, różne humory dziecka - to wszystko odbija się na
obojgu, niekiedy bardzo silnie... Trzeba jednak wziąć głęboki oddech, zachować
zimną krew i zdrowy rozsądek, czasami przymknąć oko, na niektóre poczynania
partnerki czy partnera. To zaangażowanie i ciężka praca każdego dnia.
Wcześniejsze priorytety, założenia, plany, wizje tracą nieco na wartości na
rzecz malucha, który wywraca dotychczasowe życie do góry nogami! Nie ma co
koloryzować, trzeba przyznać, że są momenty, kiedy masz ochotę rwać sobie włosy
z głowy i chciałabyś uciec gdzie pieprz rośnie, jednak w moim mniemaniu nie
zamieniłabym tego czasu na żaden inny, na żadne dzikie podróże i setki tysięcy
dolarów! Bezcenne! Niezmiennie od 2,5 roku pragnę wycisnąć z niego jak najwięcej
i ubolewam nad każdą uciekającą bezpowrotnie chwilą!
Czy coś bym zmieniła? Nic - kompletnie nic! Urodziłam Oliwiera
mając 28 lat, niektórym koleżankom zdarzyło się zasugerować, że to dość późno
jak na pierwsze dziecko... Co ja o tym myślę?! Otóż według mnie dla mojej osoby
był to czas idealny! Nie byłabym tą samą, świadomą mamą mając te 20 czy 23
lata... Każdy dorasta do macierzyństwa indywidualnie, ja w tamtym czasie
wolałam się ,,bawić", uczyć, przede wszystkim dorosnąć... Wiem, że w tamtym
czasie nie przeżywałabym bycia mamą w tak cudowny i wyjątkowy sposób jak
obecnie. Być może nawet nie dawałbym tyle z siebie jak dotychczas, nie
kochałabym tak dojrzale... Mój mąż zapewne też w owym czasie nie byłby takim
,,tatą bohaterem". Na wszystko jest swój czas i swoje miejsce...
***
Zatem kim jestem?! Jestem Agnieszka. Jestem przede wszystkim mamą całym serce,
całą duszą, jeszcze do niedawna na pełnym etacie, wysokich obrotach. Dziś,
niecierpliwie wyczekująca kolejnego Potomka. Lada moment przyjmę nową rolę - rolę mamy, anioła stróża, opiekunki, nauczycielki nie jednego a dwóch
Supermenów! Kolejny, nowy etap macierzyństwa, na który czekam z otwartymi
ramionami i wielkim zaciekawieniem! Jeśli chcecie wiedzieć więcej o nas,
naszych perypetiach i zmaganiach zapraszamy serdecznie na bloga ladymamma.pl. Tam zdecydowanie
więcej tego typu historii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz