W ciąży zakładałam, że będę karmiła piersią. Jednak bez większego przekonania, może pół roku jeśli tyle się uda, raczej nie dłużej. Rok karmienia wydawał mi się wtedy czymś kosmicznym, maksem możliwości, bo jak można karmić dziecko, które ma zęby, chodzi, próbuje mówić i generalnie jest takim całkiem sporym człowiekiem, który mógłby zjeść mięcho.
Niepotrzebnie stresowałam się faktem, że powrót na studia, rozłąka z dzieckiem na dobre kilka godzin, stres przy egzaminach i cała otoczka mogą sprawić, że mleka nie będzie. Mogą, ale nie muszą. Idiotyczne jest stresowanie się na zapas czymś, co wcale nie musi mieć miejsca. Brakowało mi pozytywnego myślenia, ale wtedy do karmienia piersią podchodziłam na zasadzie "co ma być to będzie". Niby chciałam, niby się bałam, bo przecież kiedy kobieta kula się z wielkim brzuchem, w którym nosi pierwsze dziecko, wszystko jest jedną wielką niewiadomą.
Kiedy przyszło co do czego musiałam odciągać mleko "na zapas", czyli dni kiedy pozostawiałam panów samych na placu boju lub Tadeusz zostawał pod opieką dziadków, a ja ruszałam na studia. Nie było problemu, niczym dobrze prosperująca mleczarnia mroziłam mleko... którego Tadeusz nie chciał pić, podobnie jak mleka modyfikowanego, co oznacza, że na własne życzenie urządzał sobie pod moją nieobecność małe głodówki. I nadrabiał, kiedy tylko wchodziłam do domu. Gwarantuję, że nigdy nie widzieliście człowieka jedzącego z taką pasją - co zrobić, że chłopak nie akceptuje zamienników i je wyłącznie z "oryginalnego opakowania".
Niepotrzebnie stresowałam się faktem, że powrót na studia, rozłąka z dzieckiem na dobre kilka godzin, stres przy egzaminach i cała otoczka mogą sprawić, że mleka nie będzie. Mogą, ale nie muszą. Idiotyczne jest stresowanie się na zapas czymś, co wcale nie musi mieć miejsca. Brakowało mi pozytywnego myślenia, ale wtedy do karmienia piersią podchodziłam na zasadzie "co ma być to będzie". Niby chciałam, niby się bałam, bo przecież kiedy kobieta kula się z wielkim brzuchem, w którym nosi pierwsze dziecko, wszystko jest jedną wielką niewiadomą.
Kiedy przyszło co do czego musiałam odciągać mleko "na zapas", czyli dni kiedy pozostawiałam panów samych na placu boju lub Tadeusz zostawał pod opieką dziadków, a ja ruszałam na studia. Nie było problemu, niczym dobrze prosperująca mleczarnia mroziłam mleko... którego Tadeusz nie chciał pić, podobnie jak mleka modyfikowanego, co oznacza, że na własne życzenie urządzał sobie pod moją nieobecność małe głodówki. I nadrabiał, kiedy tylko wchodziłam do domu. Gwarantuję, że nigdy nie widzieliście człowieka jedzącego z taką pasją - co zrobić, że chłopak nie akceptuje zamienników i je wyłącznie z "oryginalnego opakowania".