Widzieliście kiedyś młodziutką dziewczynę popychającą wózek dziecięcy, który
przysłaniał jej cały świat? To mogłam być ja. Wówczas tegoroczna maturzystka,
która zamiast w październiku wybrać się na Politechnikę, w listopadzie
pojechała na porodówkę. Dziecko owszem, planowałam, ale na troszkę później. Mój
'Master Plan' zakładał, że zdam doskonale maturę, zrobię studia, znajdę pracę,
a gdy jako-tako ułożę sobie życie to zdecyduję się na dziecko. Widziałam siebie
z przyszłości jako zadbaną "panią z biura", mieszkającą z kotem w
kawalerce, tam nawet nie było miejsca na mężczyznę! Ale ja już wiedziałam, jak
będzie wyglądało moje dziecko. Moja adoptowana córeczka, urocza brunetka z
loczkami i niebieskimi oczkami. Och, jakże wielkiego psikusa spłatała mi natura.
Jakże dziecinne były to marzenia. Znacie powiedzonko, że jeżeli chcecie
rozbawić Boga to musicie opowiedzieć mu o swoich planach? Ta wystrzałowa
singielka z moich marzeń jeszcze w liceum odnalazła miłość swojego życia (a
przynajmniej wtedy myślała, że to ten jedyny). Następnie spotkało ją to co
zdarza się tysiącom kobiet w naszym kraju - antykoncepcja przypomniała o swoich
2% szans na zostanie szczęśliwą mamą. Tyle, że dojrzałe i wykształcone kobiety,
o ustabilizowanej sytuacji życiowej, wolą kłamać, że to był ich świadomy wybór.
Och, moje drogie, nie ma się czego wstydzić. Każdej z nas może się przydarzyć.
Taką piękną niespodziankę dostałam od losu. O włosach złotych jak pola
pszenicy, a oczętach błękitnych niczym wiosenne niebo. Nie zamieniłabym Go na
żadną kawalerkę, sierściucha i pracę w korpo.
To mój największy skarb. Mój
prezent od życia.
Pani Miniaturowa i Omen (2010 rok) Fot. Witold Chojnacki |