Z tamtej perspektywy wszystko
wyglądało tak łatwo. Rodzisz dzieci, kiedy są małe bawisz się z nimi,
wychodzisz na spacery, później uczysz i pomagasz w nauce, w międzyczasie
opiekujesz się domem, sprzątasz, gotujesz obiady, kładziesz dzieci spać, i rano
kółko zaczyna się ponownie kręcić. Taka sielanka, mamina sielanka, w której
chciałam odnaleźć się i ja.
A później życie pokazało mi, jak
naprawdę to wszystko wygląda. Choć nie, nie narzekam i nigdy nie będę, tylko
troszkę sobie pod nosem marudzę.
Monika i Liwia Fot. Album rodzinny |
Zaczęło się niepozornie, jak u większości, z wielkim okrzykiem na ustach: gdzie jest mój okres? Tak, moja ciąża była nieplanowana i zupełnie niespodziewana, ale tak samo niespodziewanie jak przyszła, tak niestety odeszła. Zostawiając w sercu ślad i ból, a w niebie naszego wspólnego Aniołka. Jednak przeżycie, które jest tak mocne i zabiera tak wiele, sprawia jednocześnie, że wśród całego zła, można odnaleźć kawałek dobra. Przekonałam się, że osoba, tata dziecka, to ten człowiek, z którym spędzę resztę życia, i z którym to przeżyję jeszcze niejedną ciążę. I tak też zrobiłam.
Ze względu na stopnień zaawansowania
poprzedniej ciąży mieliśmy czekać. To czekaliśmy, a to trwało i trwało i
trwało.. I korzystaliśmy z kalendarza, i wykresów i mniej więcej działaliśmy
tak, żeby nic nie zdziałać. I wtem, zupełnie z nikąd i totalnie nie w okresie,
w którym to nowe życie powinno powstać, zrobiła się ona! Nasza ukochana córa –
Liwia.
9 miesięcy zleciało, jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a ja rosłam i rosłam, i rosłam i końca nie
było. Zupełnie nie tak, jak w moich założeniach. Miało być dziesięć kilogramów,
dietę trzymałam, zajadałam się warzywami, a tyłek był coraz to większy. Ale
sobie tłumaczyłam, że to dla dobra, no tylko kogo? Bo na pewno nie mojego.
Później był ten dzień, którego
chyba nie chcę wspominać, bo był tak kolorowy i pełen różnorakich emocji. Ale
to był ten, który odmienił mój świat o 180 stopni. 15 listopada 2013 roku o
godzinie 21:46 pojawiło się na świecie zupełnie nowe słońce. Jeszcze jaśniejsze
od tego, które świeci codziennie na niebie. Moja nieskończona miłość – córka.
I ten pierwszy czas był totalnie
idealny. Bez płaczu, bez kolek, bez zmartwień i BEZ SPANIA! Tak, wszyscy
mówili, że noworodki to tylko jedzą, śpią i robią kupę. 2 elementy się
zgadzały, ale spanie? Jest dla słabych. Na obrotach byłam 24 godziny, a
podejrzewam, że gdyby nie pomoc mamy, to ja nie spałabym w ogóle. Co gorsza,
tak jej zostało. Regeneruje się w ekspresowym tempie, zrezygnowała całkowicie z
drzemek, zasypia grubo po dobranocce, a wstaje z kurami. Skąd ona się
wyrodziła? Z dwójki śpiochów, którzy każdy wolny czas przeleżeli by pod kocem?
Czy to jakiś tajemniczy mix genów?
Monika i Liwia Fot. Album rodzinny |
Chciałam teraz ponarzekać, ale
nie mogę, bo dalszy czas też był idealny. Każdy dzień, każdy spacer i każda
zabawa. Musiałabym skłamać, że miałam depresję, że nie radziłam sobie i nie
radzę. Bo ja to robię i chcę wierzyć, że robię to dobrze. Nie narzekam, bo
dziecko to dar, którego wcale nie musiałam dostać. Jest ciężko, są takie
momenty, jak na przykład dzisiaj, kiedy godzinę siedziałam na podłodze w
przedpokoju, ubrana w buty, kurtkę i czapkę i czekałam, aż moje
rozhisteryzowane dziecko, ubrane tylko do połowy w górę, przestanie rzucać się
i krzyczeć po zimnych kafelkach. I nic nie mogłam z tym zrobić, musiałam
przeczekać, bo każdy mój ruch powodował jeszcze gorszy skutek. Serce mi się
kroiło, bo nienawidzę, kiedy ona płacze. Ale dałam radę i czuje się z tego
powodu bardzo dumna. A najlepszym momentem było, kiedy ten mały rozrabiaka
podszedł do mnie, pocałował i przytulił na znak pokoju.
I tak właśnie się staram szukać
pozytywów w każdym dniu. Bywa ciężko i w tym macierzyństwo mnie zaskoczyło.
Teraz wiem, że za uśmiechem mojej mamy nie zawsze stały pozytywne emocje, ale
ona dawała radę i ja też taka chcę być. Bywa ciężko, bywa że brakuje mi na
wszystko siły, ale wtedy wystarczy ten jeden mały uśmiech i pisk: mamusiu, i ja
wracam. Do żywych, walnę sobie kawę, puszczę bajki, usiądę spokojnie, popatrzę
z boku, naładuję energię i jadę dalej.
Takie jest moje życie, które
świadomie wybrałam. I ja je uwielbiam. Dla tych oczu wstaję każdego dnia z
łóżka i dla nich zasypiam z planem na następny dzień. Kocham moje życie, za to,
że pozwoliło mi być mamą i marzę, by to na tym nie skończyło.
Tak wiem, ten tekst to jeden
wielki mętlik i plątanina, ale tak też wygląda moje życie. Czasami przechodzi
od histerii do śmiechu, miesza się z zapachem obiadu i środków do zmywania
długopisu ze skóry, po czym przechodzi przez powolny spacer za rękę, tylko po
to by za chwilę gonić mnie między półkami sklepowymi i
bawić się w chowanego za firanką. Kocham moje życie – moje życie to Liwia.
***
Monika, mama Monika. Do przesady
zakochana w swoim łobuzie. Z wykształcenia mgr inż. Zarządzania i inżynierii
produkcji, filolog, z pasji, blogerka. Spełniona w 90%, o kolejne 10 ciągle
walczę.
Koniecznie zajrzyjcie na: www.kamperki.com
Koniecznie zajrzyjcie na: www.kamperki.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz