Mam
na imię Małgorzata. Mamą zostałam cztery lata temu. Moja córeczka przyszła na
świat na Lazurowym Wybrzeżu, w szpitalu
z pysznym jedzeniem (podobno w Polsce bywa z tym różnie) i pięknym widokiem za
oknem. Kilka godzin po porodzie, leżąc z małym człowieczkiem u boku i mężem
drzemiącym na skraju łóżka, patrzyłam na palmy falujące za oknem i wiedziałam,
że zaczynając nowe życie w takim miejscu wszystko musi udać.
Przyznaję,
że z momentem narodzin dziecka poczułam ulgę, że ciąża i związane z nią
niedogodności są już za mną. Sam poród też nie należał do przyjemności, dlatego
cieszyłam się, że Malutka jest już z nami. W końcu dokonałam najważniejszej
rzeczy w moim dotychczasowym życiu! Tak czuję do tej pory! Niemożliwa do
opisania jest więź, jaka rodzi się pomiędzy matką a dzieckiem. Teraz rozumiem
wszystkie zbzikowane mamuśki na punkcie swoich dzieci, nadopiekuńcze wariatki,
które poza dzieckiem nie widzą świata, zatroskane mamy. Jestem jedną z nich!
Oczywiście celowo wyolbrzymiam, bo zdrowy rozsądek trzeba zachować i łeb na
karku też się przydaje, szczególnie przy małym dziecku. Bezgraniczna miłość i
kompletne oddanie. Sens macierzyństwa potrafi zrozumieć tylko matka. W innym
wypadku jest to niepojęte.
Małgorzata i fot. Album rodzinny |