piątek, 24 marca 2017

Dziecięce emocje

Pisałam ostatnio o tęsknocie za tatą, którą miałam okazję przez miesiąc obserwować. Tadeusz usychał z tęsknoty, a mi serce pękało, bo nie sposób pomóc małemu człowiekowi, który tak przeżywa rozłąkę. Warto jednak rozmawiać, tłumaczyć i zalewać miłością, kiedy dziecko stawia czoła trudnym dla siebie sytuacjom. Warto pomagać dziecku, zrozumieć wszystko to, co czuje i pozwolić mu na dawanie upustu emocjom oraz poznawanie świata, który nie zawsze dostarcza pozytywnych wrażeń. I nie tylko o tęsknotę czy rozłąkę tu chodzi. Najzwyczajniej w świecie trzeba być obok, chociażby po to, żeby mały człowiek mógł wypłakać się w rękaw. Innym razem po to, by stać się kozłem ofiarnym negatywnych emocji albo odpowiadać na trudne pytania. Po to, by zapewnić poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia w świecie, który nie do końca bywa zrozumiały.  


Każdego dnia przeżywamy mnóstwo różnorodnych emocji. Jednego dnia dostaniemy awans albo dziecko pięknie zaśpiewa piosenkę i pękamy z dumy, a innego ktoś przerysuje nam auto na parkingu pod sklepem i jesteśmy wściekli. Przeżywanie pozytywnych emocji przychodzi nam zdecydowanie łatwiej, ale to nie znaczy, że negatywne odczucia można zepchnąć na dalszy plan, bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – smutek, złość czy frustracje są nieodłącznym elementem codzienności. Często nie mamy wpływu na zdarzenia, które budzą właśnie takie emocje. Za to mamy możliwość radzenia sobie z tymi emocjami, rozpoznawania ich i poskramiania. Mamy możliwość panowania nad nimi, żeby one nie panowały nad nami.

To my decydujemy o tym czy podczas kłótni damy się ponieść emocjom, rzucając o ścianę talerzem ze ślubnej zastawy czy zaparzymy kawę w ulubionych filiżankach i porozmawiamy spokojnie. Czy łatwo jest to kontrolować? Odpowiedź brzmi nie. 

A skoro nam – dorosłym i świadomym - jest ciężko, to jak z emocjami musi zmagać się dziecko, które do końca nie rozumie co właśnie się dzieje i jak powinno zareagować. Dzieci jako istoty dosyć porywcze, spontaniczne i energiczne, rzadko kiedy przystaną, by zastanowić się nad przeżywanymi emocjami. Raczej rzucą się na glebę z krzykiem niż powiedzą: Mamo, mam problem, frustruje mnie zaistniała sytuacja, muszę przemyśleć to i ochłonąć. Prawda? Dużo prościej przychodzi dziecku cieszyć się z nowej piłki, niż zaakceptować, że zepsuł się ulubiony samochód czy lalka. Trudno się dziwić. Nam – dorosłym, rodzicom – nie jest lekko zaakceptować wrzasków, fochów przytupem, lamentów na środku ulicy, leżenia na chodniku czy rzucania wszystkim co w padnie w ręce. Krew nas zalewa lub ch** strzela w zależności od poziomu cierpliwości rodzica, ale to właśnie w takim momencie nasze opanowanie jest na wagę złota! Właśnie w takiej chwili musimy zagryźć zęby, zacisnąć pięści, policzyć do dziesięciu, ponownie zagryźć zęby, znów policzyć… a potem pomóc małemu człowiekowi poradzić sobie z emocjami.

Wiem, wiem… bardzo łatwo się mówi. Ja też niejednokrotnie tracę cierpliwość tak, że zabieg „zagryźć zęby i policzyć do dziesięciu” powtarzam osiem razy, z różnym skutkiem. Często ostatecznie drę się jak furiatka, wyglądając gorzej niż krzyczące obok dziecko. A tak poważnie to nie zdarzyło mi się, żeby Tadeusz rzucił się na ziemię w ataku histerii, ale nienawidzę kiedy powtarzam coś kilka czy kilkanaście razy a on nie słucha albo stroi fochy. Nienawidzę… ale staram się zrozumieć, bo w końcu każde z nas próbuje postawić na swoim – dlaczego akurat to ja muszę mieć rację? W takim przypadku trzeba rozmawiać, tłumaczyć, rozmawiać i negocjować, i rozmawiać. Mówiłam już, że trzeba rozmawiać? Pół biedy, kiedy trudne rozmowy o emocjach mają miejsce w domu, w naszym naturalnym środowisku, gdzie konwersacji nic nie zakłóca i można leżąc na środku pokoju prowadzić rozważania na temat bicia, kopania, rzucania przedmiotami, krzyczenia, gryzienia czy co tam jeszcze dzieci robią by poradzić sobie z negatywnymi emocjami.  Kiedy można spokojnie ustalić przyczyny emocji oraz sposoby ich rozładowania, bez pośpiechu. Znacznie gorzej, kiedy sytuację trzeba opanować na ulicy – wtedy zawsze znajdzie się „życzliwy przechodzień”, który spyta czemu dziecko płacze albo od razu uzna, że dzieje mu się krzywda! Czasem postraszy dziecko, że ktoś je zabierze, jak będzie się tak brzydko zachowywało. Innym razem pod nosem szepnie: co to za matka, że z własnym dzieckiem sobie nie radzi, a jeszcze innym razem powie dziecku, że: mamusia niedobra nie chce kupić lodów czy cukiereczka… Wtedy całe panowanie nad emocjami jak krew w piach, bo następuje moment, w którym wszystko co odradzasz dziecku masz ochotę wprowadzić w życie przy przechodniu. Nie można nikogo kopać? Sama byś skopała za takie pier*** i dobre rady. Czyż nie?

Jednak nie można dać się ponieść… Dziecko potrzebuje naszego wsparcia i opanowania. Dojrzałej relacji z rodzicem i poważnego traktowania – potrzebuje czuć, że jest akceptowane i rodzic z szacunkiem pomoże rozwiązać każdy problem, pomoże nazwać emocje i poradzić sobie z nimi, zaleje miłością i będzie kompanem, z którym zawsze znajdzie się konsensus. Znowu brzmi górnolotnie, poważnie i wymaga morza cierpliwości… ale takie postępowanie się opłaca. Widzę to po sobie i każdego dnia uczę się, chociaż moja cierpliwość pozostawia wiele do życzenia. Widzę jednak, że kiedy ja się denerwuje – deneruje się Tadek, kiedy ja podnoszę głos – Tadek wścieka się jeszcze bardziej, kiedy ja próbuję rozwiązać sprawę szybko i po łebkach, wcale nie jest nam prościej się dogadać. Natomiast kiedy ja spuszczam z tonu, jestem spokojna i cierpliwa, wtedy wszystko można załatwić bez złości, frustracji i awantur. Wtedy jesteśmy dobrym duetem!

Prawda jest taka, że jeśli rodzic nie potrafi radzić sobie z emocjami czy rozmawiać spokojnie, dziecko również nie będzie sobie radziło, bo przykład idzie z góry. Musimy zacząć ciężką pracę od siebie – bardzo dobrze wiem, jaka to ciężka praca! Nigdy w życiu, nie spodziewałam się, że będzie mi tak ciężko panować nad sobą w starciu z dwuipółlatkiem – gdybym wiedziała, prawdopodobnie nie chciałabym mieć dzieci. A zawsze chciałam mieć szóstkę. W każdym razie dopiero teraz widzę, jak bardzo brakuje mi cierpliwości, jak bardzo jestem uparta, jak bardzo lubię stawiać na swoim… a moje dziecko jest dokładnie takie samo. Co z tego wynika? Każdego dnia walczymy – uczymy się jednak tego, żeby nie walczyć przeciwko sobie, a grać do jednej bramki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...