Pisałam ostatnio o tęsknocie za tatą, którą miałam okazję przez miesiąc obserwować. Tadeusz usychał z tęsknoty, a mi serce pękało, bo nie sposób pomóc małemu człowiekowi, który tak przeżywa rozłąkę. Warto jednak rozmawiać, tłumaczyć i zalewać miłością, kiedy dziecko stawia czoła trudnym dla siebie sytuacjom. Warto pomagać dziecku, zrozumieć wszystko to, co czuje i pozwolić mu na dawanie upustu emocjom oraz poznawanie świata, który nie zawsze dostarcza pozytywnych wrażeń. I nie tylko o tęsknotę czy rozłąkę tu chodzi. Najzwyczajniej w świecie trzeba być obok, chociażby po to, żeby mały człowiek mógł wypłakać się w rękaw. Innym razem po to, by stać się kozłem ofiarnym negatywnych emocji albo odpowiadać na trudne pytania. Po to, by zapewnić poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia w świecie, który nie do końca bywa zrozumiały.
Każdego dnia przeżywamy mnóstwo różnorodnych emocji. Jednego dnia dostaniemy awans albo dziecko pięknie zaśpiewa piosenkę i pękamy z dumy, a innego ktoś przerysuje nam auto na parkingu pod sklepem i jesteśmy wściekli. Przeżywanie pozytywnych emocji przychodzi nam zdecydowanie łatwiej, ale to nie znaczy, że negatywne odczucia można zepchnąć na dalszy plan, bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – smutek, złość czy frustracje są nieodłącznym elementem codzienności. Często nie mamy wpływu na zdarzenia, które budzą właśnie takie emocje. Za to mamy możliwość radzenia sobie z tymi emocjami, rozpoznawania ich i poskramiania. Mamy możliwość panowania nad nimi, żeby one nie panowały nad nami.
Każdego dnia przeżywamy mnóstwo różnorodnych emocji. Jednego dnia dostaniemy awans albo dziecko pięknie zaśpiewa piosenkę i pękamy z dumy, a innego ktoś przerysuje nam auto na parkingu pod sklepem i jesteśmy wściekli. Przeżywanie pozytywnych emocji przychodzi nam zdecydowanie łatwiej, ale to nie znaczy, że negatywne odczucia można zepchnąć na dalszy plan, bo trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – smutek, złość czy frustracje są nieodłącznym elementem codzienności. Często nie mamy wpływu na zdarzenia, które budzą właśnie takie emocje. Za to mamy możliwość radzenia sobie z tymi emocjami, rozpoznawania ich i poskramiania. Mamy możliwość panowania nad nimi, żeby one nie panowały nad nami.
To my decydujemy o tym czy
podczas kłótni damy się ponieść emocjom, rzucając o ścianę talerzem ze ślubnej
zastawy czy zaparzymy kawę w ulubionych filiżankach i porozmawiamy spokojnie. Czy
łatwo jest to kontrolować? Odpowiedź brzmi – nie.
A skoro nam – dorosłym i
świadomym - jest ciężko, to jak z emocjami musi zmagać się dziecko, które
do końca nie rozumie co właśnie się dzieje i jak powinno zareagować. Dzieci
jako istoty dosyć porywcze, spontaniczne i energiczne, rzadko kiedy przystaną, by zastanowić się nad przeżywanymi emocjami. Raczej rzucą się na glebę z
krzykiem niż powiedzą: Mamo, mam problem,
frustruje mnie zaistniała sytuacja, muszę przemyśleć to i ochłonąć. Prawda? Dużo prościej
przychodzi dziecku cieszyć się z nowej piłki, niż zaakceptować, że zepsuł się ulubiony
samochód czy lalka. Trudno się dziwić. Nam – dorosłym, rodzicom – nie jest lekko zaakceptować wrzasków,
fochów przytupem, lamentów na środku ulicy, leżenia na chodniku czy rzucania
wszystkim co w padnie w ręce. Krew nas zalewa lub ch** strzela w zależności od
poziomu cierpliwości rodzica, ale to właśnie w takim momencie nasze opanowanie
jest na wagę złota! Właśnie w takiej chwili musimy zagryźć zęby, zacisnąć
pięści, policzyć do dziesięciu, ponownie zagryźć zęby, znów policzyć… a potem
pomóc małemu człowiekowi poradzić sobie z emocjami.
Wiem, wiem… bardzo łatwo się
mówi. Ja też niejednokrotnie tracę cierpliwość tak, że zabieg „zagryźć zęby i
policzyć do dziesięciu” powtarzam osiem razy, z różnym skutkiem. Często
ostatecznie drę się jak furiatka, wyglądając gorzej niż krzyczące obok dziecko.
A tak poważnie to nie zdarzyło mi się, żeby Tadeusz rzucił się na ziemię w
ataku histerii, ale nienawidzę kiedy powtarzam coś kilka czy kilkanaście razy a
on nie słucha albo stroi fochy. Nienawidzę… ale staram się zrozumieć, bo w
końcu każde z nas próbuje postawić na swoim – dlaczego akurat to ja muszę mieć rację?
W takim przypadku trzeba rozmawiać, tłumaczyć, rozmawiać i
negocjować, i rozmawiać. Mówiłam już, że trzeba rozmawiać? Pół biedy, kiedy trudne rozmowy o emocjach mają
miejsce w domu, w naszym naturalnym środowisku, gdzie konwersacji nic nie zakłóca i
można leżąc na środku pokoju prowadzić rozważania na temat bicia, kopania, rzucania
przedmiotami, krzyczenia, gryzienia czy co tam jeszcze dzieci robią by poradzić
sobie z negatywnymi emocjami. Kiedy można spokojnie ustalić przyczyny emocji oraz sposoby ich rozładowania, bez pośpiechu. Znacznie
gorzej, kiedy sytuację trzeba opanować na ulicy – wtedy zawsze znajdzie się „życzliwy
przechodzień”, który spyta czemu dziecko płacze albo od razu uzna, że dzieje mu się krzywda! Czasem postraszy dziecko,
że ktoś je zabierze, jak będzie się tak brzydko zachowywało. Innym razem pod nosem szepnie: co to za matka, że z własnym dzieckiem sobie nie radzi, a jeszcze
innym razem powie dziecku, że: mamusia niedobra nie chce kupić lodów czy
cukiereczka… Wtedy całe panowanie nad emocjami jak krew w piach, bo następuje
moment, w którym wszystko co odradzasz dziecku masz ochotę wprowadzić w życie
przy przechodniu. Nie można nikogo kopać? Sama byś skopała za takie pier*** i
dobre rady. Czyż nie?
Jednak nie można dać się
ponieść… Dziecko potrzebuje naszego wsparcia i opanowania. Dojrzałej relacji z
rodzicem i poważnego traktowania – potrzebuje czuć, że jest akceptowane i
rodzic z szacunkiem pomoże rozwiązać każdy problem, pomoże nazwać emocje i
poradzić sobie z nimi, zaleje miłością i będzie kompanem, z którym zawsze
znajdzie się konsensus. Znowu brzmi górnolotnie, poważnie i wymaga morza
cierpliwości… ale takie postępowanie się opłaca. Widzę to po sobie i każdego
dnia uczę się, chociaż moja cierpliwość pozostawia wiele do życzenia. Widzę
jednak, że kiedy ja się denerwuje – deneruje się Tadek, kiedy ja podnoszę głos –
Tadek wścieka się jeszcze bardziej, kiedy ja próbuję rozwiązać sprawę szybko i po łebkach,
wcale nie jest nam prościej się dogadać. Natomiast kiedy ja spuszczam z tonu,
jestem spokojna i cierpliwa, wtedy wszystko można załatwić bez złości,
frustracji i awantur. Wtedy jesteśmy dobrym duetem!
Prawda jest taka, że jeśli
rodzic nie potrafi radzić sobie z emocjami czy rozmawiać spokojnie, dziecko
również nie będzie sobie radziło, bo przykład idzie z góry. Musimy zacząć
ciężką pracę od siebie – bardzo dobrze wiem, jaka to ciężka praca! Nigdy w
życiu, nie spodziewałam się, że będzie mi tak ciężko panować nad sobą w starciu
z dwuipółlatkiem – gdybym wiedziała, prawdopodobnie nie chciałabym mieć dzieci.
A zawsze chciałam mieć szóstkę. W każdym razie dopiero teraz widzę, jak bardzo
brakuje mi cierpliwości, jak bardzo jestem uparta, jak bardzo lubię stawiać na
swoim… a moje dziecko jest dokładnie takie samo. Co z tego wynika? Każdego dnia
walczymy – uczymy się jednak tego, żeby nie walczyć przeciwko sobie, a grać do
jednej bramki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz