Od czterech
miesięcy jestem mamą. Okres ciąży był dla mnie wyjątkowym czasem przygotowań i
przemian, wielu wzruszeń i niepokojów. Nie czułam się jednak mamą. Uwielbiałam
głaskać mój okrągły brzuch, cieszyło mnie kupowanie kocyków, czarnych bodziaków
i flanelowych pieluch w męskie wzory, ale wszystko to było dla mnie bardzo
abstrakcyjne. Cieszyłam się, ale tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze na co. Mój
instynkt macierzyński pogrążony był w głębokim śnie i nawet słodkie kopniaki
nie mogły mi nadać tożsamości mamy. Wzruszyłam się do łez pierwszym wyraźnym
odczuciem pulsującego bąbla w moim brzuchu, rozczuliło mnie, gdy na USG 3D
zobaczyliśmy słodko ziewającą buźkę, ale to nie było jeszcze to.
TO pojawiło się, gdy po kilkunastu
godzinach wysiłku usłyszałam krzyk i zobaczyłam niemałego, bo prawie
pięciokilogramowego, człowieka, zwiniętego jak budda, z jajowatą głową.
Położono go na mnie i krzyk ucichł, a macierzyństwo rozlało się przeogromną,
niezmierzoną, bezwarunkową falą miłości. Ot tak, po prostu, naturalnie. W moich
ramionach leżał nasz Owocek, cud nad cudy, abstrakcja urzeczywistniła się.
Miłość, która wypełniła salę poporodową, gdy razem z Mężem wpatrywaliśmy się w
naszego Synka, była tak prawdziwa i namacalna, że dało się ją kroić i jeść
łyżeczką.
Natalia i Wiktor fot. Oskar Sajnok |
Często słyszy się, że dziecko
wywraca świat do góry nogami i życie dwojga dorosłych nie będzie już takie jak
przedtem. A najczęściej słowa te padają w kontekście przyjemności, życia towarzyskiego,
hobby, nie wspominając już o relacjach w małżeństwie – wszystko przepada, bo
„mamy dziecko”. Zawsze drażniły mnie, ni to przestrogi, ni to dobre rady, tych,
którzy mają już dzieci: „Będziesz w ciąży to się przekonasz, będziecie mieli
dziecko to zobaczycie”. W ciąży byłam pełne czterdzieści tygodni, ale nie
przekonałam się, co kryje się w powyższych słowach. Gdy po trzech miesiącach
jedzenie znów miało smak i zostawało w moim żołądku na dłużej, był to
wspaniały stan, który w żaden sposób mnie nie ograniczył, ani nie zniewolił. Fakt,
przestałam pić kawę i nie byłam na łyżwach zeszłej zimy, ale było dla mnie
naturalne, że muszę dbać o siebie i o Małego Człowieka, który się we mnie
rozwija. Poza tym biegałam na obcasach tak długo jak się dało, a w ósmym
miesiącu ciąży zaliczyłam jeden z lepszych koncertów w życiu (przy Kękę Synu
śpi jak aniołek!). Czułam się dobrze, dbałam o siebie, ale w naszym życiu
ciąża nie była wariactwem, kataklizmem czy zmianą osobowości.
Mamy dziecko, ale dom, który stworzyliśmy
dwa lata temu, jest naszym domem, a nasze wspólne życie – naszym życiem. W
ciągu tych pierwszych tygodni życia naszego Syna po tej stronie brzucha udało
nam się pogrillować ze znajomymi na koniec sezonu, byliśmy na randce w
restauracji (no, z Synem przy piersi, bo on też chciał zjeść), a ja pierwszy
raz zrobiłam sobie manicure hybrydowy. Czyli chyba jest z nami całkiem nieźle.
Wiktor fot. Natalia Sajnok |
Dziecko robi rewolucję, ale wcale
nie chodzi tu o pobudki w nocy, tetrowe pieluchy porozkładane w różnych miejscach
w mieszkaniu, bo może Małemu Człowiekowi zechce się ulać akurat w tym kącie,
ani o toboły, które trzeba ze sobą brać przy każdym wyjściu. Dziecko to
rewolucja miłości. Kiedy nad ranem wstaję niczym zombi , ale uśmiecham się do
tego ślicznego chłopca, bo obudził się z płaczem, to miłość. I kiedy nie
wiadomo, o co temu ślicznemu chłopcu chodzi w życiu, a ja mam ochotę zapakować
go do kartonu i wysłać na Alaskę priorytetem, tak jak robią to postaci w
kreskówkach, ale przytulam go, śpiewam W stepie
szerokim i bujam, to miłość.
Dziecko to także rewolucja miłości w
naszym małżeństwie, bo wraz z Owockiem zyskaliśmy nową jakość w naszych
relacjach. Kiedy staram się jak najszybciej uspokoić Syna, żeby nie obudził
Męża, który o 4.30 wstaje do pracy, to miłość. I kiedy Mąż mówi do mnie
radosnym głosem niczym psychoterapeuta, bo widzi, że brakuje mi cierpliwości i
zaraz wybuchnę, to miłość. I jak zostawiamy sobie karteczki na stole z jakimś
śmiesznym rysunkiem na miły początek dnia to też miłość. Czasu mamy dla siebie
mniej, ale mam wrażenie, że wykorzystujemy go o wiele lepiej.
Cudownie jest obserwować naszego
Maluszka i cieszyć się z jego każdej nowej umiejętności. Z Mężem puchliśmy z
dumy, gdy Wiktor wreszcie zaczął interesować się szopem praczem przywieszonym
do wózka, a ostatnio bijemy brawo za każdym razem, gdy przeturla się z plecków
na brzuch. O naszym Synu mogę mówić godzinami i wpatrywać się w niego bez
przerwy, uwielbiam całować jego policzki, podgryzać mu stópki i furkotać w fałdki.
Postanowiłam jednak, że nie będę matką-wariatką i staram się zachować we
wszystkim zdrowy umiar, aby mieć czas dla siebie, dla Męża i przyjaciół.
Powtarzam sobie co jakiś czas, że mój pucułowaty chłopczyk urośnie i pójdzie w
świat, nie wychowuję go więc dla siebie. Oby udało mi się o tym pamiętać z
biegiem lat.
***
Natalia – lat
25, szczęśliwa żona zakochana po uszy w swoim Mężu, szczęśliwa mama jak na
razie jednego syna, zdredowana tradycjonalistka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz