czwartek, 18 sierpnia 2016

Michalina

Bycie mamą okazało się być dla mnie  ratunkiem. Nie wiadomo czy nie skończyłabym źle, co wróżyło mi wiele osób, gdyby nie ciąża.

Nie staraliśmy się o dziecko. Poznaliśmy się w styczniu, wyjechałam za pieniędzmi i za nim do Belgii w czerwcu i po kilku tygodniach zaczęłam się dziwnie czuć.Wstawałam w nocy, bo pęcherz nie wytrzymywał, strasznie bolały mnie piersi. I wciąż miałam w głowie tą dziwną myśl, która prześladowała mnie od pogrzebu ukochanej babci, jeszcze zanim wyjechałam za granicę. Nie wiem skąd i dlaczego, ale na tym pogrzebie przemknęło mi przez myśl: "No teraz to mogę być w ciąży". Zupełnie znikąd, bo ani za dziećmi nie przepadałam, ani nie było mi śpieszno mieć swoje pociechy. Prowadziłam, delikatnie mówiąc "imprezowy" tryb życia. Miałam dobrą pracę, mieszkałam sama, często zmieniałam "chłopaków", nie stroniłam od używek i całonocnych imprez. Nie tak dawno zerwałam zaręczyny! A tu taka dziwna myśl. Mój ówczesny sceptycyzm ją odrzucał, ale serce się nią niepokoiło. I okazała się być prorocza.

Wróćmy do mojego dziwnego samopoczucia. Nastał czas zjazdu do Polski. Wracałam z bijącym sercem. Już wiedziałam, że prawdopodobnie jestem w ciąży, ale nie chciałam w to wierzyć. Od razu po drodze kupiliśmy test i zastosowanie go było pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, kiedy weszłam do domu. Pozytywny. Dalej nie wierzę - niemożliwe, nie ja! Ja się nie nadaję! Poszliśmy do lekarza. Czekaliśmy od godziny czternastej do osiemnastej trzydzieści. "No nic tylko się cieszyć!" - usłyszałam. Zakręciło mi się w głowie.
Dostałam ładną różową teczkę, książeczkę ciąży i katalog z zaleceniami dotyczącymi żywienia w ciąży i karmiąc piersią. Prawie się do siebie nie odzywaliśmy, w takim byłam szoku. Ale już od kilku dni po prostu to wiedziałam, więc skoro już potwierdziłam ten fakt na wszelkie możliwe sposoby, szok minął mi szybko.
I wiecie co się pojawiło? Radość !

fot.pixabay

Gapiłam się na zdjęcie z USG i docierało do mnie, że ta mała kropeczka to mały człowiek, którego my powołaliśmy do życia. Ja i on. Docierało do mnie, że od teraz nigdy już nie będę ja, Michalina, sama, sama za siebie i sama przed siebie. Teraz wszystko co zrobię, powiem i pomyślę będzie bezpośrednio lub pośrednio dotyczyło tego małego człowieczka. I pośrednio jego tatusia też. Teraz znów przerażał mnie fakt, że niewiele się znaliśmy, a tu taka odpowiedzialność nas czeka. Wiedziałam, że nie odwróci się ode mnie i na pewno nie od dziecka, ale jakim będzie ojcem? I jakim partnerem dla mnie? Czy damy radę być razem? Sama pochodzę z rozbitej rodziny. Bałam się.

Dziś jesteśmy małżeństwem. Nie nalegałam na to, stanął na wysokości zadania. Razem urodziliśmy i razem wychowujemy teraz już 5.5 miesięcznego synka. I mimo tego, że mój świat i moje życie stanęło na głowie, to nie zamieniłabym się na nic innego. Chociaż może źle to ujęłam. Być może przedtem stałam na głowie, a teraz stanęłam na nogi. Właściwie tak to czuję. Teraz mogę wreszcie użyć słowa, którego szukałam kilka dobrych lat, a nie wiedziałam jak je osiągnąć: stabilizacja. Tak naprawdę właściwie miałam już dosyć podróżowania, imprezowania i wyciskania życia jak cytrynę. Chciałam dla odmiany dać światu coś od siebie. Dopiero jak zaszłam w ciążę, to uświadomiłam to sobie. I dałam. Razem daliśmy - nowego człowieka.

Ciąża przebiegała prawidłowo. Zdarzało mi się zasłabnąć, ale poza tym wyniki miałam wzorowe, nawet lekarze się dziwili. W Belgii usłyszałam: "You have a perfect pregnancy! It's amazing!". Tym bardziej pomyślałam, skoro Bóg dał mi to dziecko i zdrowie, aby ciąża przebiegała dobrze, to może znaczy, że jednak wie co robi i może jednak okażę się dobrą matką. Bałam się jaka będę dla tej małej istoty. Jaki mąż się okaże. Czy będziemy mieli dość cierpliwości, czy podołamy. Morze wątpliwości.

Nagle okazało się, że mam zjechać do Polski z powodu pracy. Najedliśmy się tylko stresu. Musiałam wrócić do pracy do Polski, wziąć zwolnienie lekarskie, zgłosić, że mieszkam za granicą i wrócić do Belgii - ale niestety z polską wypłatą, za to także z polskim, rocznym macierzyńskim. Przeszliśmy i to. Międzyczasie dwie przeprowadzki w Belgii. Potem mieliśmy wrócić do Polski na Boże Narodzenie i już zostać, ale jednak nie udało się, zostaliśmy na emigracji. Kolejny problem - całą ciążę jeździłam do polskich lekarzy, zjeżdżałam raz na miesiąc. A teraz mam rodzić w Belgii? Jak? Znam tylko angielski i holenderski a tutaj, na południu Belgii, mało kto potrafi się swobodnie komunikować w tych językach. Ale Bozia dalej nade mną czuwała.

fot.pixabay

Załatwiłam sobie tutaj ubezpieczenie przez nasz NFZ, mogłam tu chodzić do lekarza i urodzić. I znalazłam świetną panią doktor, która mówi po angielsku. Wszystko zaczęło się dobrze układać. Poród przebiegł bez zarzutu, urodziłam naturalnie w wodzie. Tak bardzo bałam się tutaj rodzić, jak to będzie, czy się dogadam, a teraz do dziś jestem wdzięczna, że mogłam urodzić właśnie w Belgii. Położne jak anioły. Poród przy przyciemnionym świetle, relaksującej muzyce, siostry mnie masowały, oddychały ze mną, trzymały mnie nawet za rękę, za drugą trzymał mąż i robił mi okłady. Po prostu misterium. Synek urodził się owinięty pępowiną, ale od razu potem położono mi go na pierś. Wtedy wiedziałam, że zrobię wszystko, absolutnie WSZYSTKO co w mojej mocy, aby ten mały człowieczek był szczęśliwy, że urodził się w tej właśnie, a nie innej rodzinie.

Potem na sali poporodowej byłam sama, miałam własną łazienkę z prysznicem, własny kącik do przebierania i kąpania dziecka a nawet własny telewizor (którego i tak nie oglądałam, no ale był). Synek był ze mną caluteńki czas. Nikt mi go nie przychodził zabrać. Szłam z nim tylko zważyć się, zmierzyć i to wszystko. Poza tym był non stop przy mnie. Nie było żadnych szczepień, ważeń, mycia, karmienia. Tylko ja i on i nasz wspólny czas, żeby się poznać, żeby synek nauczył się ssać, żeby nauczył się, że ten zapach to mój zapach i że kiedy go czuje - nic mu nie grozi, jest bezpieczny i może się wyciszyć. Opiekę mieliśmy wspaniałą. Mogłam dzwonić i sześć razy w nocy, bo synek nie mógł zassać piersi, a położne przychodziły z uśmiechem na twarzy i delikatnie pokazywały mi jak go przystawić. Kiedy oznajmiłam, że chcę karmić piersią, zrobili wszystko co możliwe, abym mogła to robić. Łącznie z tym, że nie podano synkowi butli, żeby nie zaburzyć odruchu ssania, tylko strzykawką kilka kropel mieszanki, żeby trochę odpoczął i się zdrzemnął. Synek zaczął się dobrze przysysać w trzeciej dobie i wtedy też pojawiło się więcej pokarmu. Przedtem non stop go przystawiałam, a kiedy spał miałam do dyspozycji laktator elektryczny, więc stymulowałam piersi cały czas. Udało się nam i dziś karmimy się tylko i wyłącznie piersią, za co jestem wdzięczna sobie oraz personelowi szpitala w Charleroi, który szalenie mi pomógł.

Całą ciążę modliłam się, żeby synek urodził się zdrowy i żebym mogła karmić piersią. I wymodliłam to sobie. To pierwsze, co dało mi macierzyństwo.Wiarę w moc modlitwy, chociaż do kościoła nie chadzam...

Każdy, kto mnie zna, może powiedzieć, że macierzyństwo bardzo mnie zmieniło. Do tego stopnia, że wolę poleżeć wieczorem z synkiem, niż pomalować sobie paznokcie czy obejrzeć film. Co kiedyś, rzecz jasna było nie do pomyślenia. Poza zmianą o sto osiemdziesiąt stopni, macierzyństwo pozwoliło mi dokonać wielu nowych odkryć i to na swój własny temat, na przykład nie wiedziałam, że potrafię być aż taka cierpliwa. Nie wiedziałam, że jestem w stanie sprostać wszelkim przeciwnościom, ze spokojem w sercu i w głowie. Nie wiedziałam, że jestem taka silna, że potrafię zachować spokój i nawet dziwne zachowania np. mojego męża jestem w stanie jakoś sobie przetłumaczyć, do tego stopnia, że się nie zdenerwuję, tylko zapytam rzeczowo: skąd taka decyzja? I to wszystko dla dziecka. Nie chcę, żeby uczyło się denerwować bez powodu, krzyczeć i naskakiwać na siebie, zamiast rozwiązywać problemy i uczyć się o sobie wzajemnie. Jestem zdumiona, że wciąż mi się to udaje. Może to minie, może jadę na fali hormonów - niewykluczone! Ale jestem z siebie naprawdę dumna, że tak się zmieniłam. Zaczęłam zwracać uwagę na to, co jemy, na to czy zażywamy ruchu. Rzecz jasna używki odstawiłam od razu, kiedy dowiedziałam się o ciąży. I wcale mi ich nie brakuje. Dziecko musi mieć zdrowych rodziców, żebyśmy mogli dawać mu jak najwięcej miłości. Być może zwariowałam, być może jestem Matką Polką. Nie obchodzi mnie to, czuję się dobrze z tym co robię i jak robię. Czuję się w tym spełniona i usatysfakcjonowana. Czuję, że jestem w zgodzie sama ze sobą i to jest dla mnie najważniejsze. A przedtem tak się nigdy nie czułam - nie aż tak, mimo sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym.

Początek połogu to też była masa wątpliwości. Ktoś doradził mi poradnik Tracy Hogg - podobno rewelacja. Przeczytałam go i wpadłam w panikę, że wszystko robię źle! Synka karmię na żądanie, śpi ze mną, dużo go nosimy, tata na rękach, ja w chuście. Wszystko źle! Co więcej maluch włożony do gondoli wścieka się niemiłosiernie! Ale znalazłam życzliwą duszę, która podobnie wychowywała swoje dzieci, a potem znalazłam dużo takich dusz! I okazało się, że te dzieci są zupełnie normalne, niczego im nie brakuje, wszystko z nimi w porządku. A poza tym kochają spędzać czas ze swoimi rodzicami! Ulżyło mi, że jednak intuicji warto słuchać. To, co podpowiadało mi serce okazało się być najlepsze dla mojego synka. Na spacer braliśmy chustę, kiedy zapłakał, nosiliśmy go albo dawałam pierś, usypialiśmy też na rękach, w chuście albo przy piersi. I tak po dziś dzień. Uwielbiamy to!

Oprócz diametralnej zmiany moich przyzwyczajeń, coś jeszcze okazało się być najważniejszą lekcją, którą poznałam dzięki byciu mamą - Słuchanie siebie, tego, co mówi intuicja i serce! Nie dobrych rad ciotek, babć i kuzynek. Jeśli czujesz, że coś jest nie tak - sprawdź to. Może być nawet internet na początek, ale szukaj dalej, nie na pierwszej lepszej stronie, sprawdź różne opinie i możliwości. Idź do lekarza, położnej, poradź się doświadczonej, życzliwej mamy. Jeśli czujesz, że to co robisz, jest dobre, służy dziecku - rób to. Nie zastanawiaj się. Kiedyś byłam sceptycznie nastawiona do takich zabobonów, ale teraz, jakkolwiek mogłoby się to wydawać komuś śmieszne, wierzę całym sercem w nadzwyczajną więź matki z dzieckiem. W wiedzę, intuicję i pewność siebie jaką daje taka więź. I takiej więzi życzę każdej mamie i każdemu dziecku !

***

Jestem Michalina, mam 27 lat. Mój zawód wyuczony to hotelarz, ale zawód, który wykonuję to specjalista ds sprzedaży na rynku flamandzko-holenderskim. Chociaż obecnie zawód główny to macierzyństwo! Lubię być ze swoja rodziną, podróżować i uczyć się języków obcych, a poza tym czytać i tańczyć!

2 komentarze:

  1. Tak bardzo Cię rozumiem! Również odnalazłam się w macierzyństwie zupełnie mamy podobne odczucia!! Dużo szczęśliwych chwil Wam życzę!!

    OdpowiedzUsuń
  2. No nigdy bym nie przypuszczala ze da mi to az tyle szczęścia:) dziekuje i wzajemnie! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Zobacz też:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...