Sposób patrzenia na życie,
kraj zamieszkania i przetasowało całkowicie rzeczy ważne i ważniejsze.
Tuż po ślubie wprowadziłam
się z mężem do mikroskopijnej kawalerki, a już 3 miesiące później dowiedziałam
się o ciąży. Chcieliśmy mieć dzieci ale chyba nie tak szybko, nie tak od razu.
Byliśmy w szoku i stresie: brak własnego lokum, moje studia w trakcie i zmienne
wynagrodzenie męża. Od razu zaczęliśmy szukać innego mieszkania – tym razem na
własność. Ochłonęliśmy i powoli wszystko się układało. Do własnego gniazdka
wprowadziliśmy się w czerwcu, w lipcu obroniłam tytuł magistra, a w sierpniu (w
przeddzień rocznicy ślubu) urodziłam cudownego chłopczyka.
Paulina i Oli Fot. Oli Loli New Life |
Niestety nasza radość nie trwała długo, bo już w nocy zaczęły się problemy z oddechem Oliwiera. Rano, po dodatkowych badaniach okazało się, że Jego serce nie pracuje prawidłowo. Został przeniesiony do innego szpitala, ja na żądanie wypisałam się i pojechałam za nim. Padł wyrok: wada serca zagrażająca życiu. Już następnego dnia operowano go w Warszawie, a ja drżałam minuta po minucie w oczekiwaniu na jakiekolwiek wieści. Przeboje naszego małego serduszka nie miały końca i po powrocie do domu dopadła Go niewydolność krążenia i anemia – potem drugi raz operowano Go w wieku niespełna sześciu miesięcy. 14 lutego po raz kolejny uratowano mu życie.
Niebawem mój mąż wyjechał za
granicę, a ja zostałam sama z małym dzieckiem, obowiązkami, wędrowaniem po
lekarzach i szpitalach. Nie było łatwo, nie będę kłamała. Po pomoc sięgałam w
ostateczności, starałam się jak mogłam by ogarnąć to wszystko sama. Najgorsze
były dni, gdy Oliwier chory z gorączką, za oknem deszcz, a ja bez potrzebnych
leków w domu – mogłam na szczęście wtedy liczyć na kilku dobrych znajomych,
którzy byli w pobliżu zawsze gdy tego potrzebowałam.
Oliwier był grzecznym
brzdącem. Zaczął szybko sam zasypiać, chodzić za rękę i jeść samodzielnie.
Pękałam z dumy, ale też pękało moje serce, że mój mąż tego nie widzi. Musiał
oglądać filmiki i obserwować syna na skype, aż do momentu, gdy Oliś skończył 2
lata – wówczas po półtora roku życia w rozłące, ponownie staliśmy się rodziną i
zaczęliśmy nowe życie w Szwajcarii. Po tak długim czasie ciężko nam było
przyzwyczaić się do siebie nawzajem. Ślubny nie wiedział co to wiecznie czegoś
chcące dziecko, odzwyczaił się od nocnego wstawania i obowiązków. To był niezły
sprawdzian dla nas.
Dzisiaj Oliwier chodzi do
szwajcarskiego przedszkola, jest pełen energii i bardzo towarzyski. Za nami
zdrowotne przeboje – wyniki i parametry pracy serca są zadowalające. Choć
nadal wisi nad nim perspektywa kolejnej poważnej operacji, to jestem spokojna.
Poukładaliśmy sobie wszystko na obczyźnie i dobrze nam tutaj – w końcu jesteśmy
razem. Kto wie, może pomyślimy o powiększeniu rodziny i Ślubny wreszcie będzie
miał okazję wykazać się jako ojciec gotujący zupki, podający mleko i zajmujący
się gaworzącym brzdącem.
***
Jestem prawie 30-letnią spełnioną mamą na emigracji. Staram się pogodzić
wychowanie syna z moimi zapędami do pracoholizmu. Nie lubię siedzieć w domu,
męczę i dręczę męża – dzięki czemu sporo jeździmy po Szwajcarii i Europie.
Zakochana w fotografii, handmade i dobrym jedzeniu, to cała ja.
Zapraszam do
mojego małego świata www.oliloli-newlife.com
Wiem co to długa rozłąka z partnerem...i nigdy więcej.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię, że sobie sama radziłaś. Ja na czas rozłąki przeprowadziłam się do rodziców :)
Raz było lepiej, raz gorzej - nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Musiałam sobie zorganizować życie i podołać. W końcu jak nie ja, to kto?
UsuńMnie bardziej niż sama rozłąka przerażałoby to, jak znów zyć razem - wiem, brzmi głupio, ale będąc samemu ma się jakiś swój rytm, wiadomo że można liczyć tylko na siebie, a tu znów druga osoba i trzeba się dotrzeć od nowa!
Usuń