Macierzyństwo
- w moim przypadku to był wybuch instynktu, nagle zapragnęłam zostać mamą.
Wcześniej byłam totalnym "anty-dzieckiem". Nie potrafiłam sobie
wyobrazić siebie w tej ważnej roli. Dziś moje dwa Skarby są dla mnie wszystkim.
Są motywacją, nigdy nie będą usprawiedliwieniem moich niepowodzeń, wręcz
przeciwnie - zawsze będą tym motorem napędzającym do działania.
Początki,
pomimo radości, nie były łatwe. Jestem drobna, więc będąc w dziewiątym miesiącu
ciąży wyglądałam jakby to był co najwyżej piąty. Na porodówce w obydwu ciążach
usłyszałam pytanie czy jestem na podtrzymaniu... Starszą córkę urodziłam siłami
natury, ale pojawiły się komplikacje dość poważne, dlatego kolejna ciąża zakończyła
się cięciem cesarskim. Jednak mimo wszystko, gdybym miała wybierać to wolałabym
urodzić naturalnie. To zupełnie inne przeżycie, dla mnie wzruszające i
pozytywne.
A
po powrocie do domu... Zewsząd dostawałam "złote rady" jak zająć się
dzieckiem. Jedyna osoba, której pomysły brałam na serio to siostra mojego Męża.
Reszta sprawiła, że w pewnym momencie miałam poczucie bezsilności. Myślałam, że
nie potrafię zająć się swoim dzieckiem. Z czasem wszystko się poukładało - tu
brawa dla mojego Męża, za cierpliwe tłumaczenie, że to my znamy nasze dziecko
najlepiej i wiemy jak się nim zajmować. Najbardziej bolało, kiedy ludzie krzywo
na mnie patrzyli, że nie karmię córki piersią. Nie dopuszczali do siebie
tłumaczenia, że to nasza decyzja. Przystawienie dziecka do popękanych piersi i
mocno obolałych raczej nie wyzwala w kobiecie euforii. Mój Mąż widział ile bólu
mi to sprawia, widział, że córeczka nie jest w stanie najeść się, bo zawsze
znalazł się jakiś strupek. Dopiero, kiedy przeszliśmy na butlę uspokoiło się
wszystko. Daria przesypiała całe noce. Ja w pełni zaczęłam cieszyć się z
macierzyństwa, bo nie oszukujmy się, ale początki nie są kolorowe. Miałam ten
luksus, że mogłam być z nią w domu. Obserwować i utrwalać na zdjęciach jej
kroczki milowe. Cieszyć się z każdego jej sukcesu. W drugiej ciąży, bogatsza o
doświadczenie, nie słuchałam już nikogo. Wsłuchałam się całkowicie w córkę i
jej potrzeby. A miała je niemałe. Maję przystawiałam do piersi bez
najmniejszego problemu, ale nie miałam na tyle pokarmu, więc też szybko
przeszliśmy na butelkę. Młodsza córka dała nam popalić nocami. W
przeciwieństwie do Darii nie chciała spać. Chciała być cały czas przy nas.
Byliśmy z Mężem rozdarci, bo z jednej strony nie chcieliśmy, żeby córka
płakała, ale z drugiej, żeby też "nie przyzwyczaiła się" do naszego
łóżka (chyba wszystkie wiemy, jak szybko dzieci przywłaszczają sobie pewne
rzeczy i przywileje!). Udało się przebrnąć też przez ten kłopotek. Konsekwencja
dała pokaźne owoce w postaci przespanych nocy. Teraz moje skarby mają 7 i 3
latka. Papużki nierozłączki, choć czasem też się poprztykają. Dwa razy więcej
radości, dwa razy więcej problemów - ogólnie wszystkiego dwa razy więcej. A
przede wszystkim 2 razy więcej miłości, uścisków i przytulasków od naszych
pociech.
Teraz
najważniejszym i zarazem najtrudniejszym zadaniem jest utrzymanie tej więzi
między dziewczynkami jaka już się zrodziła. W drugiej ciąży od początku
mówiliśmy starszej córce, że "w brzuszku mamy rośnie dzidziuś". Jeździła
z nami na USG i obserwowała jak maluszek fika w brzuchu. Uznaliśmy obydwoje, że
nie ma co jej oszukiwać, lepiej sprawę postawić jasno i angażować ją na tyle,
na ile to możliwe w przygotowania na powitanie Mai. Dużo rozmawialiśmy z Darią
o tym, co się dzieje, jaka duża jest Maja - porównywaliśmy ją do owoców! Wtedy
łatwiej jej było wyobrazić sobie jakiej wielkości jest dzidziuś. Momenty, kiedy
Daria rozmawiała z brzuszkiem - niezapomniane! I, o dziwo, Maja reagowała na
jej głos. W starszej córce obudził się potężny instynkt opiekuńczości. Do tej
pory tak jest, pomimo tego, że są też kłótnie. W końcu to normalne, spędzają ze
sobą mnóstwo czasu. A życie to nie reklama akcesoriów dla maluszka, gdzie
wszystko jest cacy-pięknie-wymuskane. To też problemy dnia codziennego, które
bierzemy "na klatę". Przyznaję bez bicia, że czasem z nostalgią
wspominam sobie te czasy, kiedy obie były niemowlaczkami. Leżały sobie na
kocyku i wierzgały malutkimi nóżkami. Kiedy stawiały pierwsze kroczki. Kiedy
dzielnie wędrowały obok nas bez wózka, wyglądając przy tym przy nas jak
krasnale. I kiedy teraz tak wędrują za rączkę codziennie do szkoły i
przedszkola. Miód na me serce, kiedy dają sobie buziaka i przytulają się na
"do widzenia".
Macierzyństwo
dla mnie to też rozpoczęcie pewnych nowych etapów w życiu. To rękodzieło,
fotografia i studia. A wszystko dzięki moim dzieciom. Ich chęć odkrywania
nowego, nieznanego i ich odwaga na poznanie tego, skłoniły do przemyśleń.
Dlaczego miałabym nie zaczerpnąć od nich i nie poznać lub nauczyć się czegoś mi
nieznanego? I tak od siedmiu lat rysuję, szkicuję, by na końcu uszyć finezyjne
kształty zamknięte w sznureczkach sutaszu. Zaklinam nasze wspólne chwile w
kompozycyjnie dobrych i świadomych zdjęciach. Podnoszę kwalifikacje, bo moment,
kiedy wrócę na etat zbliża się wielkimi krokami. Czy się boję powrotu do pracy?
Zupełnie nie. Ale jest to spowodowane tym, że moje dzieci są "duże" -
pierwszoklasistka i przedszkolak. Rozumiem mamy, które muszą zaprowadzać dzieci
do żłobków - rozstania bolą, a i strach olbrzymi - pewnie też bym się bała.
Dlatego tym bardziej doceniam fakt, że mogłam przez te kilka lat być z dziećmi
w domu. W dzisiejszych czasach to niesłychany luksus. To był też czas na
przemyślenie na spokojnie co chcę jeszcze osiągnąć. Jak poprowadzić swoją
ścieżkę kariery zawodowej i od czego zacząć? Są to plany dalekosiężne i
czasochłonne, ale nie poddaję się. Chciałabym być przykładem dla moich córek.
Pokazać im, że oprócz rodziny i pracy liczy się też hobby. To taka chwila dla
mnie. Przecież my, mamy, też potrzebujemy pobyć same ze sobą,
"przewietrzyć się". Czy gdybym mogła cofnąć czas to coś bym zmieniła?
Tylko jedną rzecz - zaczęłabym szybciej studia. I może szybciej zdecydowałabym
się na drugą ciążę.
Macierzyństwo
skłania też do organizacji tego, co zostało zdezorganizowane. Wcześniej, kiedy
nie było dzieci, nie potrafiłam nic zaplanować - poza zakupami spożywczymi!
Teraz organizacja czasu to chleb powszedni. Wiem jak ugryźć temat. Jak to
zrobić, żeby czasu wystarczyło na wszystko, co chcę zrobić. Przy dwójce dzieci
czas przelatuje, nawet nie wiem kiedy. Wszystko zwalnia dopiero wieczorem,
kiedy dziewczynki śpią. To moment, kiedy chłonę ciszę, bo za dnia moje dwie
gaduły non stop trajkoczą. Zawsze śmieję się, że gdyby ktoś powiedział mi 9 lat
temu, że będę miała dwójkę dzieci to śmiechem bym go zabiła. A teraz tak
właśnie jest. Czasem z mężem żartujemy, że do tej gromadki mogłoby dołączyć
trzecie dziecko. Kto wie, co życie przyniesie. Na razie dołączył do nas kot.
Myślę, że macierzyństwo sprawia, że bardziej potrafimy cieszyć się drobiazgami
- uścisk małych rączek, buziak na dobranoc i ciche "mamusiu, kocham
cię" - czego chcieć więcej?
***
Kim
jestem? Na imię mam Karolina, na co dzień jeszcze "przez chwilę"
jestem z dziećmi w domu. Studiuję zaocznie, wyżywam się kreatywnie na blogu Manufaktury Charlie. Chłonę wiedzę z dziedziny
marketingu i copywritingu, a także fotografii. Po prostu staram się jak
najefektywniej wykorzystać czas, kiedy jeszcze nie jestem na etacie. Oprócz
tego zakochana w Mężu, dwóch córkach (Darii i Mai) i sztuce. Ta ostatnia
towarzyszyła mi od podstawówki (a to już kilkanaście lat!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz