Moje
macierzyństwo, chociaż chciane i planowane, rozpoczęło się w momencie, który
niektórzy określiliby jako co najmniej nieodpowiedni. Po kilku
miesiącach starania się o dziecko stwierdziliśmy, że nie ma co nakładać na
siebie presji. Niedługo się uda, byliśmy o tym przekonani, a tymczasem może spełnijmy
nasze marzenia o podróżowaniu jak włóczykij i obieżyświat, nie turysta. Pozbądźmy
się zobowiązań i zmartwień i żyjmy chwilą. Więc zrezygnowaliśmy z wynajmowanego
mieszkania, wszystkie meble, ubrania, książki, płyty i sprzęt domowy rozdaliśmy
albo sprzedaliśmy. Cały nasz dobytek znajdował się w plecakach. Ja nie pracowałam,
mój Luby się zwolnił - jak być wolnym, to kompletnie. Mieliśmy trochę oszczędności,
a przecież czynszu i rachunków mieliśmy przez jakiś czas nie płacić, więc na
jedzenie wystarczy.
Wyruszyliśmy
w podróż.
Po miesiącu podróżowania okazało się, że w ciąży byłam już od jakiegoś czasu, tyle że miałam krwawienia w okresie planowanej miesiączki, byłam więc pewna, ze to zwykły okres. Siedzieliśmy w gabinecie lekarskim oglądając na USG nasze maleństwo i byliśmy świadomi, że nawet nie mamy domu, do którego moglibyśmy teraz wrócić i to świętować. Nie będę ukrywać, że się bałam. Nie mieliśmy pojęcia jak będzie wyglądała nasza przyszłość, gdzie będziemy mieszkać, czy Lubemu uda się szybko znaleźć pracę. Spotykaliśmy się wtedy z częstymi komentarzami, że jesteśmy kompletnie nieodpowiedzialni, bo w takich warunkach zdecydowaliśmy się na dziecko. Nie pomagało to się pozbierać i znaleźć siłę na robienie wszystkiego w tempie ekspresowym, na kolejną, diametralną zmianę życia. Wracaliśmy do normalności zostawiając marzenia o wolności i dzikich podróżach gdzieś z boku. Przygotowania na przyjście Misi dawały nam dużo radości i mimo tej niecodziennej sytuacji, nigdy nie żałowaliśmy, że ciąża pojawiła się właśnie wtedy. Jakoś wszystko udało się zorganizować - i mieszkanie, i pracę, i wszystko co dziecku do szczęścia potrzebne.
Cieszę się,
że jestem mamą, a mój Luby cieszy się, chyba jeszcze bardziej (o ile to możliwe),
że został tatą. Mam teraz
dwójkę dzieci i nie oddałabym ich za żadne podróże i skarby świata. Czasem mam
już dość, mam ochotę paść ze zmęczenia, krzyczeć ze złości lub płakać z
bezsilności, a nawet wszystko to zrobić jednocześnie. I wtedy przychodzi do
mnie Misia, z wielgachnymi, rumianymi policzkami, z lalką tkwiąca pod pachą i
wciska mi ją, udając, że lala daje mi buziaki. No i topię się. Bezdzietni
pewnie nie uwierzą, że można mieć takie uczucia będąc mamą, bo przecież to nic
trudnego. Nie uwierzą też, że to wszystko może minąć za sprawą jednego
przytulenia. A jednak. Może matki to nie do końca zrównoważone osobniki, a może
po prostu to pozwala nam przetrwać codzienność.
Rodzicielstwo
sprowadziło nas trochę na ziemię, musieliśmy zrezygnować z naszych
spontanicznych pomysłów i życia chwilą, bo to jednak nie jest najlepsze dla
dzieci. Ale nie znaczy to, że dzieci pozbawiły nas marzeń i naszego wrodzonego
szaleństwa. Zaczynamy powoli znów podróżować, tym razem z dziećmi. To zupełnie
inne podróżowanie, jak wszystko, odkąd towarzyszą nam maluszki. Ale inne wcale
nie znaczy gorsze. Czasem jest nawet o niebo lepsze. Podołaliśmy
ciężkiej sytuacji, zorganizowaliśmy nowe życie w ekspresowym czasie i pomimo
niechęci otoczenia. Teraz już wiemy, że nie ma rzeczy niemożliwych. To najważniejsza
rzecz, jakiej nauczyło mnie macierzyństwo.
***
Mama na
emigracji, która nie przestaje marzyć, odkrywać i uczyć się od Lubego, dzieci i
świata. Próbuje podołać wychowaniu wielojęzycznych dzieci w wielokulturowej
rodzinie i nie zatracić przy tym polskości.
To niezwykłe jaka jest siła w ciąży i macierzyństwie. W mgnieniu oka potrafimy uporządkować swoje życie i zmienić je na lepsze :)
OdpowiedzUsuńDokładnie, stajemy się mistrzami organizacji
UsuńFacetom też sie udziela ;-)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, we dwójkę zawsze łatwiej i przyjemniej
Usuń