Kiedy po raz pierwszy
zostałam mamą dosłownie nie wiedziałam jak się nazywam. Pamiętam, że czas w
szpitalu, bezpośrednio po porodzie to był jakiś totalny film science fiction, w
którym robiłam wszystko tylko nie spałam i nie jadłam. Żyłam w ciągłym
napięciu, że dziecko musi jeść, musi mieć sucho, czy smółka jest, czy smółki
nie ma, że dziecko musi spać... że, że, że... Nie miałam czasu na sen, nie
wiedziałam co to porządny posiłek. Bałam się wyjść z sali i pójść się wykąpać,
bo co jak akurat Jan się obudzi. Nie lepiej było po powrocie do domu. Miałam
wrażenie, że nowo narodzony wcale nie przestał być częścią mnie samej, że nadal
jest złączony i to w jeszcze bardziej wymagający sposób. Przez pierwsze dwa
tygodnie praktycznie nie wychodziłam z domu i gdyby nie mąż, który mnie karmił
i poił, pewnie umarłabym z głodu. Z czasem było coraz lepiej... niemniej te
początki rodem z dobrej klasy horroru zapamiętam już na zawsze.
I oto w listopadzie po
raz kolejny trafiłam do szpitala. Miałam poddać się jedynie rutynowemu badaniu
i pójść do domu. Co prawda były w tej ciąży całkiem spore problemy, ale miałam
spokojnie czekać na naturalne rozwiązanie. Wizyta w szpitalu skończyła się
jednak podjęciem decyzji o natychmiastowym zakończeniu ciąży. Młodemu w każdej
chwili mogło zabraknąć tlenu. I tak oto 3 tygodnie przed terminem na świecie
pojawił się ważący zaledwie 2300 g Filip. Kruszynka. I chyba byłam wówczas
jedyną osobą, której w mniejszym lub większym stopniu nie przerażały drobne
gabaryty mojego syna... Ta moja wewnętrzna odwaga do zajmowania się moim
chuderlaczkiem, jak każdym innym dzieckiem zaskoczyła mnie jako pierwsza. Potem
przyszła refleksja, że oto jestem mamą i dokładnie wiem, co mam robić... I już
się nie boję. Nie boję się dziecka przebierać, zmieniać pieluchę, przystawiać
do piersi. Mały człowiek nie przerażał mnie w najmniejszym stopniu. Nawet na
chwilę nie pojawiła się też myśl, że nie dam sobie rady.
Zmieniło się też moje wewnętrzne odczuwanie czasu i moje w nim się odnajdywanie. Podczas, gdy na sali porodowej dziewczyny, które po raz pierwszy zostały mamami dwoiły się i troiły, i nie wiedziały w co ręce włożyć, ja ze spokojem zajmowałam się synkiem, karmiłam, usypiałam i delektowałam się czasem, gdy on śpi albo śpiąc sama albo czytając książkę, bo ileż w końcu można spać.
Po powrocie do domu
opieka nad Filipem stała się czymś całkowicie normalnym i w żadnym stopniu mnie
nie przerażającym ani nie przerastającym. Wiedziałam co i jak i po prostu
robiłam i robię swoje ciesząc się kolejną macierzyńską szansą. Władzę nade mną
przejęła jakaś niezwykła siła wewnętrznego spokoju. Jestem rozważna, wiem co
powinnam robić, wiem czego się wystrzegać. Doświadczenie to ogromna siła, która
daje spokój i pozwala nie stresować się nawet, gdy coś się dzieje. Już nie płaczę, gdy synek płacze... Już nie
budzę się przerażona, gdy krzyczy o jedzenie o trzeciej w nocy.
Zaskoczyłam siebie samą
swą własną postawą i w pełni korzystam z bycia mamą po raz drugi.
***
Mam na imię Joanna.
Rocznik 81. Jestem żoną, mamą podwójną, a czasem nawet prawnikiem. Mam hobby i
pasje. Należy do nich podróżowanie. Bałkany, słońce i południowa otwartość to
moje ulubione klimaty. W kręgu moich zainteresowań pozostaje również
literatura, film, muzyka, szeroko pojęta kultura. Kocham fotografię. Uwielbiam
blogować. Krzywa Prosta to ja - www.krzywaprosta.pl Najfajniejsze jest jednak bycie mamą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz