kiedy
zaczęło się moje macierzyństwo?
Doskonale
pamiętam, gdy po raz pierwszy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Poryczałam
się wtedy ze szczęścia jak bóbr. Ta wybuchowa mieszanka radości,
niedowierzania, strachu. I choć wtedy faktycznie w sposób zupełnie namacalny i
konkretny byłam już mamą małego ziarenka, nie był to „ten” moment, nie był to
początek macierzyństwa w mojej głowie. Nie wystartowało we mnie też wtedy, gdy
w kościele powiedzieliśmy z moim mężem „tak” na przyjęcie i wychowanie
potomstwa. Tak naprawdę przyszło w chwili, gdy opanowało mnie takie zupełnie
pierwotne uczucie – chcę urodzić mojemu mężowi dziecko. Brzmi to może nienowocześnie,
a może zupełnie „jak z księżyca”, ale dokładnie takiego uczucia wtedy
doświadczyłam. To było przemożne pragnienie kobiety będącej w związku z (fantastycznym)
mężczyzną dania mu potomstwa (tak! dania-jemu – dokładnie takie słowa
rezonowały w mojej głowie). Chciałam zostać matką dzieci mojego męża. I poszłam
za tym głosem. W trochę ponad 3 miesiące po naszym ślubie powołaliśmy do życia
naszą córkę.
Abyśmy się
dobrze zrozumieli - nie przypisuję macierzyństwu specjalnych właściwości, nie
uznaję za jedyne słuszne powołanie kobiety i jedyną formę realizacji. A
jednocześnie uderza mnie ta świadomość, że rodzimy dzieci od wieków, od tysięcy
lat. Ta siła natury, ta jej pierwotność, ta jej ciągłość. Tak po prostu jest,
nie ma sensu z tym dyskutować, czy występować przeciwko.
Natalia z córką Manią Fot. Album rodzinny |
I dziś jestem mamą trójki dzieci. Bystrej trzylatki, malucha, który postanowił spotkać się z Panem Bogiem, zanim spotkał się z nami i jest takim naszym towarzyszem w niebie, oraz kajtka, który zadba o ciągłość rodowego nazwiska, a którego nikt jeszcze nie widział, bo od 38 tygodni skrywa się w moim brzuchu.
I uwielbiam
być ich mamą. I nie znoszę być ich mamą.
Co jednak w
tym wszystkim dla mnie najważniejsze i czego ciągle się uczę i ciągle sobie
wbijam do głowy, to fakt, że nie będę innym rodzicem, niż jestem człowiekiem. Nie będę innym rodzicem, niż jestem człowiekiem.
Nie i kropka.
Co to
oznacza w praktyce? Że nie zacznę nagle pimpilimpać do moich dzieci, nie zacznę
akceptować w moim domu wielkiego bałaganu i nie pozwolę moim dzieciom na
nadmierne marudzenie przy jedzeniu. Nie polubię spania z nimi w jednym łóżku,
choćby wszyscy psychologowie świata powiedzieli, że to jedyna dobra metoda. Tak
samo nie pozwolę im płakać bez końca, żeby je czegoś nauczyć. Będzie mi czasem
brakować do nich cierpliwości i podniosę głos, chociaż to niewychowawcze. Czasami
nie tylko pomarzę o ucieczce od nich, ale to marzenie w jedno- czy dwudniowym
wymiarze zrealizuję. Nie będę się z nimi walać nieustannie po podłodze. Za to będę
je dużo, dużo przytulać…
Bo jestem
nerwusem i pedantką (znacie ten internetowy obrazek, że kto traci czas na
sprzątanie, nie żyje naprawdę? Fiuuuu, to stwierdzenie jest oddalone o lata
świetlne od moich przekonań ;)). Bo czasem jestem egoistką. Bo częściej bywam
poważna, niż wariuję. Bo nie lubię myśleć o sobie w kategorii „mama” przez 24
godziny na dobę. Bo lubię ironię i sprawnie się nią posługuję. Bo uwielbiam się
przytulać. Bo lubię tradycyjne polskie jedzenie. Bo…
Natalia, Mania oraz prawdopodobnie Daniel, noszony jeszcze w brzuchu Fot. Album rodzinny |
Nie chcę tu
wymieniać wszystkich moich cech charakteru i metod wychowawczych, nie to jest
moim celem. Chcę za to w taki obrazowy sposób przedstawić moją „filozofię
macierzyńską”. Daję sobie i innym kobietom prawo do posiadania własnych
przekonań. I do realizowania ich we własnym domu, w zgodzie ze swoją naturą i w
szacunku i miłości do swoich dzieci. Nie chcę mieć wyrzutów sumienia, że nie
jestem dość cierpliwa, że nie pozwalam moim dzieciom umazać się błotem, że
czasami czuję się w domu uwiązana. Może o jakieś doświadczenia będą kiedyś
uboższe. A o inne bogatsze. Jestem mamą, ale i żoną, kobietą, przyjacielem,
pracownikiem. Lubię wszystkie te sfery. Wierzę w swój (i mojego męża) rozsądek.
Bez nadmiernej zarozumiałości, bez nadmiernej uniżoności. Bez nadmiernego
przekonania o własnej nieomylności i bez nadmiernych wątpliwości. A to, co
najmocniej mnie utwierdza w tej wierze, to szalona, czasem totalnie
obezwładniająca miłość do naszych dzieci. Naturalna. Pierwotna.
***
Natalia – z
wykształcenia psycholog i muzyk, z zawodu tłumacz, z zamiłowania wolontariusz.
(Raczej) rodzinny typ. Żona Słowaka, mama najcudowniejszej pod słońcem Mani,
bąbla, który siedzi od ponad roku w niebie i (najprawdopodobniej) Daniela, który
przyjdzie na świat w grudniu (bo mama chciała zdążyć przed nadchodzącą w
styczniu 30-tką i udało się ;)). Więcej o jej
polsko-słowackim życiu można poczytać na blogu Słowacki Galimatias (www.slowackigalimatias.blogspot.com).
***
W czasie, kiedy Natalia pisała tego posta była jeszcze w ciąży. Jednak 15.12.2015 roku o 3:45 na świat przyszedł Daniel Józef Hamada, który ważył 4100 gramów i mierzył 53 centymetry.
"Nie będę innym rodzicem, niż jestem człowiekiem" - chyba sobie to zapiszę i powieszę na ścianie ;)
OdpowiedzUsuńDla brzuchacza te wpisy są mega podnoszące na duchu :) Aleksandro, proszę prowadzić gościnne wpisy najdłużej jak się da :D
N.
Też najbardziej spodobało mi się to zdanie!
UsuńPostaram się tak długo jak tylko to możliwe, jak tylko inne mamy będą chciały pisać! Zaczekamy aż dołączysz do grona mam :*