Zawsze marzyłam o szóstce dzieci, a już na porodówce powiedziałam Tacie Tadeusza, że jedynaki też są fajne. Podświadomie,
chyba już wtedy wiedziałam, że bycie mamą to nie bułka z masłem. Kiedy
pierwszy raz zobaczyłam Tadeusza nie uderzył we mnie grom z jasnego
nieba, obkurczająca się macica bolała, szwy na brzuchu ciągnęły, a tego całego pożalsięboże samopoczucia nikt mi nie rekompensował, bo pierwszego płaczu zaraz po porodzie nie słyszałam, a kolejnych lamentów w przeciwieństwie do Taty Tadeusza jeszcze długo nie odróżniałam od płaczu innych dzieci. Nie było wielkiego bum, szampana ani confetti, wtedy po prostu spotkałam drugiego człowieka. Noszonego pod sercem
dziewięć miesięcy, mojego, a jednocześnie zupełnie obcego, nieznanego.
To pierwsze spotkanie było niesamowite, właśnie podczas niego rozpoczęła
się nasza wspólna droga. Wtedy uświadomiłam sobie, że macierzyństwo
to cholernie trudne wyzwanie. W tym wszystkim nie chodzi o piękne małe
body, ani o pokój niczym z katalogu, ani o czytanie superporadników dla
rodziców. O kant dupy rozbić te wszystkie "gry wstępne", kiedy w objęciach
trzymasz nowonarodzonego człowieka. Człowieka, za którego stajesz się
odpowiedzialny, którego musisz wychować tak, by za kilkanaście lat nie
mieć pretensji, że młodzież zeszła na psy. Człowieka, który chwilowo
poza twoim cyckiem świata nie widzi, a ty - matka masz poszerzać jego
horyzonty. Masz pokazać mu świat i chronić go przed całym syfem tak
długo, by zdążył dostrzec jego piękno, nim nauczy się, że trzeba mieć
twardą dupę, gdy ma się miękkie serce. W tym momencie powoli wyzbywasz się egoizmu, którego miejsce zajmuje troska o małego człowieka, którego los leży w twoich rękach.
Fot. Selfie |
Macierzyństwo to pasmo frustracji i brak czasu wyłącznie dla siebie. To czasem podniesiony bez potrzeby głos i burknięcie. Chęć spakowania walizki, kupienia biletu dokądkolwiek, byle w jedną stronę. Macierzyństwo to krew, pot i łzy, z akcentem na łzy. Czasem matki, a czasem dziecka, różnie. Poza tym niezadowolenie, głównie z siebie. To pytania stawiane w głowie każdego dnia, pytania o to czy jestem wystarczająco dobra i co jeszcze mogę zrobić, by być lepszą. To wymagania stawiane ponad własne możliwości i rozczarowania, że się zawiodło. To permanentne zmęczenie i walka z własnymi słabościami. To strach głęboko skrywany w sercu i bycie cieniem innego człowieka, zawsze krok w krok za nim.
Macierzyństwo to miłość, która nie zna granic. Ono pozwala odkryć w sobie pokłady cierpliwości, której dotąd brakowało. Czasem jeszcze brakuje. To troska i chęć przychylenia małemu człowiekowi nieba. Macierzyństwo to wspólne poznawanie świata, zachwycanie się na nowo mokrym liściem na chodniku czy karmieniem kaczek i szukanie odpowiedzi na każde dlaczego. To przytulanie się, najszczersze całusy. Głaskanie miękkich włosów na małej główce, zapewnianie, że się kocha. Macierzyństwo to uśmiech, śmiech i beztroska radość. To pobudki bez budzika i zapach oliwki przeplatany z pudrem. To wygłupianie się bez końca, ale też bycie wzorem dla małego człowieka. To dawanie poczucia bezpieczeństwa, bycie ostoją.
Fot. Karolina Kramkowska |
Kiedy siadam na podłodze, a łzy niekontrolowanie płyną po policzkach i czuję się bezsilna. Kiedy mam dość, kiedy czuję, że nie wytrzymam ani dnia dłużej oglądając te same obrazki w książce i piszcząc z zachwytu nad czymkolwiek. Kiedy mam ochotę wyjść i nie wrócić, a jednak wracam do małego człowieka, który w chwilach mojego największego zwątpienia oplata moją szyję małymi rękoma. Wtedy wiem, że jestem matką najprawdziwszą. Najlepszą, jaką mógłby sobie wymarzyć Tadeusz.
***
Z wykształcenia jestem dziennikarką, z pasji blogerką. Na co dzień mamą czternastomiesięcznego Tadeusza i narzeczoną mężczyzny, który marzy, by przemierzać motocyklem Route 66. Jestem normalną kobietą lubiącą kawę, kolorowe ciuchy i porządek w życiu. Znalazłam swoje szczęście i trzymam się go rękoma i nogami. Znacie mnie nie od dziś, więc chyba nie muszę mówić więcej. Informacje o mnie znajdziecie w zakładce "o nas", a jeśli nurtuje Was coś jeszcze to zapraszam do komentowania, a także kontaktu mailowego i na Facebooku.
Wzruszyłam się...beczę czytając Twój wpis - macierzyństwo to blaski i cienie. A najlepszą nagrodę za nasz trud dostajemy od naszych dzieci w postaci buziaka, przytulaska czy prostego słowa "mama".
OdpowiedzUsuńO tak, to najlepsza nagroda! Ja ciągle czekam na to prawdziwe "mama" i wtedy będę beczała :D
UsuńZazwyczaj biernie czytałam Twojego bloga, będąc w ciąży. Teraz, kiedy jestem mamą od (aż) 2-miesięcy pozwolę sobie odezwać swój głos od czasu do czasu w komentarzu, bo jest "coś" w tym co piszesz :) A co, to sprecyzuję i określę się później :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Isia.
Będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz z nami w komentarzach! Każdy głos jest ważny, kiedy można podzielić się jakimś spostrzeżeniem albo doświadczeniem! :)
UsuńPozdrowienia dla Ciebie i maleństwa!
Jako czytelnik nie-rodzic i tak niecierpliwie czekam na następne posty ;) Amazing...
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że nawet jeśli to jeszcze "nie Twoja działka" to tu zaglądasz :)
UsuńW pełni się z Tobą zgadzam:-)Jestem świeżo upieczoną mamą i przechodzę właśnie przez etap zadawania sobie tego typu pytań. Moja córcia ma kolki i nie zawsze mama jest ukojeniem w bólu i wtedy pojawia się zmęczenie i bezradność. Ostatnio nawet łzy z niemocy ulżenia własnemu dzieciątku... Tak jak piszesz... Macierzyństwo to ciężki orzech do zgryzienia, ale juz sam uśmiech mojego dziecka tuż po przebudzeniu sprawia, że zapomina się o wszystkim ... Dopiero teraz widzę, ile jest siły w jednym uśmiechu i ile może zmienić.
OdpowiedzUsuńO tak, nawet jak dopada nas bezsilność to po każdej burzy wychodzi słońce i taki uśmiech jest tego najlepszym przykładem:)
UsuńCzemu Tadzio jest taki slodki?! Ciasteczko :)
OdpowiedzUsuń